Hej!
Dzisiaj nasze małe podsumowanie tego co zobaczyliśmy podczas tripu po USA i Stanów, które udało nam się odwiedzić. Wiele z miejsc to były istne sceny z filmów. Małe miasta, szerokie ulice, puste drogi, które ciągną się w nieskończoność i krajobrazy zapierające dech dookoła, sympatyczni mieszkańcy, przydrożne motele i wszystko to, co Wam się kojarzy z tym krajem. Najlepiej pokazać to poprzez zdjęcia, które zrobiliśmy, dlatego w niektórych punktach nie rozpisywaliśmy się za dużo.
Wszystkie zdjęcia znajdziecie też w galerii na samym dole;) Pamiętajcie, że znajdziecie nas też na Instagramie @street_style_couple a jeżeli od zdjęć wolicie video to wbijajcie na nasz kanał na YouTube.
1. Malibu
Każdy pewnie słyszał o tym miejscu czy to w filmach czy internecie. Można powiedzieć, że są to bogate przedmieścia Los Angeles (tak właściwie jest to oddzielne miasto), gdzie sławni i bogaci ludzie kupują domy nad samym brzegiem oceanu. Nie ma co ukrywać, że z takim widokiem każdego poranka można by było trochę pomieszkać;) Jednakże ceny tych domów są z wieloooma zerami, a dodatkowo na parkingach restauracji można zobaczyć chyba wszystkie najdroższe samochody świata.
2. Santa Barbara
To miasteczko bardzo nam się spodobało ze względu na architekturę, która mocno nawiązuje do starych czasów. Widać też wpływ kultury latynoamerykańskiej. Drugi powód, który sprawił, że polubiliśmy to miejsce to miejska plaża i pora, o której na nią dotarliśmy. Zbliżał się zachód słońca a my rozsiedliśmy się na pareo z naszym „lunchem” i podziwialiśmy to jedno z piękniejszych zjawisk, które było nam dane podczas wyjazdu zobaczyć. To była ta magiczna chwila, o której każdy z nas marzy: plaża, zachód słońca, szum oceanu, obok kamperek z amerykańską flagą. Normalnie magia. Ten moment jest jednym z najczęściej przez nas wspominanych. To było to coś czego nie odczuliśmy nawet na plaży w Los Angeles, mimo tego, że i tam klimat też jest niezły.
3. Ridgecrest.
To taka mała mieścinka na trasie do Death Valley. Stwierdziliśmy, że będzie idealnym miejscem na jedną noc, tak żeby odpocząć po całodziennej trasie. Oczywiście jak to w Stanach często bywa w tym niewielkim mieście znajdowały się chyba wszystkie dostępne na rynku fast foody (od McDonalds po ichniejsze wynalazki). My postanowiliśmy skorzystać z uroków jednej z sieciówek o nazwie „Denny’s”. Wielki cheesburger i sałatka Cezar. Może nic wybitnego, ale bardzo klimatyczne miejsce, kiedy jest się głodnym i nie chce się zastanawiać gdzie coś zjeść. Z kolei śniadanie następnego dnia to już było iście amerykańskie. Pancakes z masłem i słodkim syropem a do tego jajecznica, bekon i kiełbaski. No i sam lokal. Naprawdę poczuliśmy się jak w filmie (w ogóle bardzo często mieliśmy takie wrażenie:P). To było typowe miasteczko amerykańskie. Szerokie ulice, brak natłoku ludzi, wszyscy poruszają się samochodami, a większości mieszkańców siebie zna, no normalnie wypisz wymaluj sytuacja jak z planu filmowego.
4.Death Valley
Przed samą Doliną Śmierci zajechaliśmy jeszcze do jednego z wielu Ghost Town. Są to opuszczone miasta, które często powstawały w wyniku gorączki złota, a gdy złoto i euforia się kończyła, miasta wyludniały się, zostawało tylko kilka budynków i teraz służą jako atrakcje turystyczne.
Na trasie przez Dolinę Śmierci wyznaczyliśmy sobie kilka punktów, które chcieliśmy zobaczyć. Pierwsze z nich to Mesquite Sand Dunes, czyli ponad 30 metrowe ruchome wydmy. Bez trudu można do nich trafić, a nawet zaparkować samochód na dostępnym parkingu.
Kolejnym miejscem była chyba najbardziej znana lokalizacja, czyli Dolina Badwater. Jest to zarówno najniżej położone miejsce w Ameryce Północnej oraz uznawana za najgorętsze na Świecie. A jest to nic innego, jak pozostałość po słonym jeziorze. Krótki spacer dawał się we znaki, nawet pomimo tego, że nie byliśmy w najcieplejszym okresie roku. Z dojazdem też nie ma problemu, bo droga i znaki prowadzące w to miejsce są idealnie rozmieszczone. Po raz kolejny znajduje się tam parking, gdzie turyści zostawiają swoje samochody.
Ostatnim punktem na naszej liście był Zabriskie Point. Ten widok na wszystkie wydmy i formacje skalne na długo zapadł nam w pamięci i pomimo, że jest to jedno z najpopularniejszych miejsce to chyba właśnie to najbardziej zapamiętamy z przejazdu przez Death Valley. I kolejny raz powtórzymy, że droga, która prowadzi do tej lokalizacji jest oznaczona perfekcyjnie. Nie da się tam nie trafić:)
5. Las Vegas
Chyba nie musimy nikomu tłumaczyć co to za miasto i co jest jego charakterystyczną cechą. Miasto grzechu, gdzie każdy może uwolnić swoje najbardziej zwariowane pomysły. Kasyno na kasynie. I choć dużo słyszeliśmy o tym miejscu to my mamy bardzo mieszane odczucia co do wizyty w nim. Nowa część to bardzo kiczowate hotele, które są imitacją europejskich budowli itp. Paryż, Nowy Jork, Wenecja i to wszystko w jeden wieczór;) Miasto, aż świeci od wszechobecnych neonów i reklam. Jednak nam bardziej przypadły do gustu okolice Fremont Street, czyli starej części tego miasta. Były tam oldschoolowe kasyna, budynki, stacje benzynowe czy słynne kaplice do ślubów (wiecie, Elvis i te sprawy). Może nasze doświadczenie jest takie, a nie inne, z tego względu, że zajechaliśmy na miejsce zmęczeni po podróży. A może zabrakło nam czasu na wczucie się w klimat tam panujący.
6. Utah
To miejsce pojawiło się w naszym planie wyjazdu praktycznie pod sam koniec, ponieważ na początku nasza trasa przebiegała trochę inaczej. Jednak w końcu postawiliśmy właśnie na wizytę w stanie Utah, który zawsze jakoś pozytywnie nam się kojarzył. No i ta tablica na granicy ze stanem Arizona. Taka prosta rzecz, a była jednym z naszych celów:) Jako, że było już dość późno czym prędzej udaliśmy się w trasę do Zion National Park. I w sumie była to bardzo dobra decyzja, bo powoli zachodzące słonce oświetlało ogromne skały w sposób spektakularny. Ten kolor był niesamowity. Ciekawie wyglądał też nasz nocleg w Utah. Jechaliśmy przez długi czas po zmroku, mijało nas bardzo mało pojazdów kiedy nagle nawigacja komunikuje, że zbliżamy się do miejsca docelowego. Wszystko fajnie, ale okazało się, że motel, który wybraliśmy położony był dosłownie pośrodku niczego i urządzony był w iście kowbojskim stylu;) Jednak super opcją było to, że bardzo blisko znajdowała się atrakcja z kolejnego punktu.
7. Horseshoe Bend
Jedno z miejsc, które najbardziej nam się podobało. I chociaż to „tylko” widok na rzekę Kolorado to już to, w jaki sposób wije się w kanionie jest niesamowite. Tworzy to swojego rodzaju kształt podkowy, co ciężko nawet złapać na jednym ujęciu aparatu. Aby dostać się do tego miejsca trzeba oddzielnie zapłacić 10$ za pojazd (karta Annual Pass przeznaczona do Parków Narodowych nie obejmuje tej atrakcji). Z parkingu, aby dotrzeć do celu konieczny jest kilkunastominutowy spacer po piaszczysto-kamienistej scieżce. Warto, oj warto.
8. Grand Canyon
W sumie to nie wiemy czy konieczne jest przedstawianie tego miejsca. Jedno jest pewne, szczęka opada. Wcześniej słyszeliśmy, że żadne zdjęcia czy filmy nie oddadzą wielkości tego kanionu, jednak nie traktowaliśmy tego do końca serio, bo na pewno było to trochę wyolbrzymiane. Jednak kiedy sami tam dotarliśmy podpisujemy się pod takim określeniem rękoma i nogami. To jest coś czego nie da się opisać słowami czy tysiącem zdjęć. Widoki są spektakularne.
9. Droga 66
W naszym planie wyjazdu przejazd przez chociażby kawałek tej najsłynniejszej drogi USA był od samego początku. Być może postawiliśmy na najprostsze rozwiązanie, bo odcinek między Seligman a Kingman (gdzie mieliśmy kolejny nocleg), ale nie żałujemy takiego wyboru. Odcinek ten jest idealnie położony na trasie z Grand Canyon do zarówno Los Angeles, jak i Joshua Tree czy San Diego. A to tam właśnie zmierzaliśmy w kolejnych etapach podróży. Na pewno fajnie byłoby przejechać całą Route 66 lub wszystkie jej najciekawsze odcinki, więc jak tylko będziemy mieli kiedyś okazję to na 100% to zrobimy. Śmieszna była też sytuacja ze znalezieniem słynnego znaku namalowanego na drodze. Jakoś nie mogliśmy go odnaleźć, więc już zrezygnowani kierowaliśmy się w stronę następnego przystanku i praktycznie na wyjeździe z 66’tki udało się nam go dorwać. Oczywiście obowiązkowy postój i zdjęcia na pamiątkę odhaczone.
10. Joshua Tree National Park
To kolejny z Parków Narodowych, który odwiedziliśmy. Ma bardzo specyficzną roślinność. Drzewo Jozuego, bo o nim mowa, nadaje temu miejscu bardzo charakterystyczny wygląd. Oprócz wspomnianych drzew elementem, który bardzo się nam podobał, były formacje skalne, niczym głazy porozrzucane na pustyni. Taką ciekawostką jest, że różne z miejscówek Parku wykorzystywane są do kręcenia teledysków czy filmów. Ostatnio w ogóle łapiemy się na tym, że oglądając jakiś serial czy teledysk rozpoznajemy jakieś miejsca (może nie konkretnie te, w których byliśmy, ale z pewnością położone w niedalekiej odległości:)) W samym parku można zatrzymać się na nocny kemping lub tak jak my postawić na okoliczne pustynne miasteczko, gdzie wynająć można kamper do przenocowania. Chcielibyście zobaczyć nasze miny kiedy podjechaliśmy pod ten nasz. W sumie to właśnie ten nocleg (oprócz samego Parku) był celem naszego przyjazdu w te okolice. Piaszczyste drogi, pustynia dookoła a tam stoi nasza przyczepa. Z kuchnią i łazienką na zewnątrz. Musicie uwierzyć nam na słowo, że po zmroku robiło się trochę creepy, ale na 100% byśmy to powtórzyli.
11. Palm Springs
To mała miejscowość w dość bliskiej odległości od Los Angeles. Nic więc dziwnego, że stanowi cel wypoczynku mieszkańców tego miasta (Oczywiście tych bogatszych, którzy w okresie zimowym właśnie w Palm Springs spędzają ten czas). Jest to też lokalizacja znana z powodu festiwalu Coachella, odbywającego się na obrzeżach Palm Springs, a na który zjeżdżają się ludzie z całego Świata, a występują tam jedni najlepszych i najbardziej popularnych muzyków. To takie trochę nasze Mikołajki albo Kołobrzeg (zachowajcie jednak skale:P). Spa, dobre hotele, fajna i zadbana okolica oraz fancy butiki i knajpki.
12. San Diego
To położone najbardziej na południu Kalifornii (a drugie co do wielkości w tym stanie) miasto również pojawiło się jako jedno z ostatnich w naszym planie. I kolejny raz nie ma czego żałować, bo od razu po jego opuszczeniu żałowaliśmy, że nie mieliśmy kolejnego dnia na czerpanie z jego uroków. Bardzo podobało się nam zarówno historyczne Old Town (podobno wykorzystywane do kręcenia westernów) jak i Downtown z klimatycznymi kamienicami i częścią Gaslamp Quater. Będąc w San Diego słyszeliśmy, że warto udać się na wyspę Coronado. Tak też zrobiliśmy i po raz kolejny okazało się to dobrą decyzją. Poczuliśmy się jak w jakimś kurorcie na Lazurowym Wybrzeżu. I to właśnie tutaj skosztowaliśmy mega pysznego shake’a czekoladowego;). Choć na początku myśleliśmy, że jest to dzielnica San Diego, Coronado okazało się oddzielnym miastem, takim w stylu amerykańskiego marzenia.
Warto też wspomnieć o części położonej nad oceanem, czyli Ocean Beach. Po raz kolejny trafiliśmy na zjawiskowy zachód słońca. W samej okolicy wzdłuż plaży i okolicznych uliczkach przechadzało się mnóstwo osób, tak że ciężko było znaleźć jakiś wolny stolik w knajpach. Z drugiej strony nie czuło się tam osaczenia jak np. na Hollywood Boulevard w Los Angeles.
To właśnie na tych miejscówkach opierała się nasza podróż (nie licząc Los Angeles, które opisaliśmy w osobnym poście). Wiele osób, które jadą do Stanów podaje swoje listy „must visit” i często jest to bardzo dużo rzeczy, na które jednak potrzeba dużo czasu. Niestety doba trwa tylko 24 godziny i wszystkiego za jednym razem nie da się zobaczyć. To był nasz autorski plan i jesteśmy dumni, że udało się nam go zrealizować. Kalifornia, Nevada, Utah i Arizona. To Stany, w których byliśmy i z pewnością nie są to ostatnie Stany, które będziemy chcieli odwiedzić. W kolejnym poście opiszemy trochę szerzej nasze podejście do podróży. A jeżeli byliście, w którymś z wymienionych przez nas miejsc, dajcie znać i podzielcie się swoimi opiniami o nim. Zawsze bardzo chętnie poznamy wasze doświadczenia.
Pozdro!