Cześć!
Dawno nic nie pisaliśmy, ale to tylko dlatego, że dużo się u nas działo w związku z naszą wyprawą do Tajlandii. Wiecie jak to jest. Te przygotowania, zakupy, planowanie – zajmuje to dużo więcej czasu niż się na początku zakłada. Podczas samej dwutygodniowej podróży również ciężko było się zebrać do napisania tekstu, tyle się działo. A że chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej i skupić się na robieniu zdjęć, nakręceniu filmów i snapów to dopiero teraz siadamy do pracy i postaramy się opisać nasze, czasem mniej, czasem bardziej, ciekawe przygody. Zaczynając oczywiście od samego początku, czyli podróży do miejsca docelowego.
To co? Ruszamy w podróż 🙂
Naszą wyprawę rozpoczęliśmy na warszawskim lotnisku Okęcie. Lot mieliśmy zaplanowany na 13:25. Szybka i sprawna odprawa i już mogliśmy zrobić małe zakupy w strefie bezcłowej. Dużo tego nie było, bo jakoś nigdy nie potrafimy do końca zrozumieć, co takiego można tam kupić, a czego nie można dostać w normalnych sklepach. No dobra, papierosy (sami nie palimy), alkohol i perfumy, czasem można kupić taniej. W szczególności jeżeli leci się poza Unię Europejską. Ale do rzeczy. Przy okazji naszej podróży chcieliśmy zobaczyć jak to jest lecieć jedną z najlepszych linii lotniczych na świecie – Emirates. Oczywiście, można było taniej, ale dla nas był to jeden z elementów wakacji, a jak wiadomo, na wakacjach się nie oszczędza 😉 I po fakcie przyznajemy, że nie żałujemy tej decyzji. Wygodne fotele, interaktywna telewizja z filmami, grami i muzyką. Do tego posiłki i napoje. Przynajmniej wiadomo za co się płaci. Dostaliśmy jedzenie jako jedni z pierwszych, ponieważ dla jednej osoby wybraliśmy posiłek specjalny – niskotłuszczowy, a w nim łosoś, brokuły, marchewka i ryż. Do tego sałatka z makaronem i szynką, owoce, bułeczka, serek Kiri i na osłodę mała czekoladka. Drugi posiłek był już standardowy, a znalazł się w nim kurczak w sosie pieczarkowym, gniocchi, marchewka z fasolką, a na deser mus czekoladowy z malinami. Reszta dodatków była taka sama. Fajną rzeczą pod sam koniec lotu była niespodzianka w postaci lodów waniliowych! Kto daje dodatkowe lody w klasie ekonomicznej 😉
Małą ciekawostką jest, że w naszym samolocie leciała reprezentacja polski w plażowej piłce nożnej, na specjalne zaproszenie Dubaju i rozegrania tam turnieju interkontynentalnego.
Do Bangkoku liniami Emirates leci się z przesiadką w Dubaju. My mieliśmy tam pięć godzin oczekiwania. Postanowiliśmy więc, że zwiedzimy trochę to ogromne lotnisko. I żeby nie skłamać, zajęło nam to spokojnie ponad dwie godziny. I choć lotnisko jest duże to widać, że w niektórych częściach już dawno nie było żadnego remontu, a przydałby się zdecydowanie. Jeżeli chodzi o wybór sklepów to jest on bardzo duży. Prawie wszystkie domy mody mają tam swoje oddziały. Gucci, Chanel, Hermes to tylko niektóre z nich. Oczywiście są tam też normalne sklepy z pamiątkami i przekąskami, więc to właśnie tam postanowiliśmy się udać i sprawdzić co takiego oferują.
Następny i ostatni lot. Start 3:30 Dubajskiego czasu. Samolot – petarda. Pierwszy raz lecieliśmy Airbusem A380 i zrobił na nas duże wrażenie. Jest po prostu ogromny, a na dodatek miejsca mieliśmy na piętrze. Niestety nie przy oknie, ale i tak nie mogliśmy narzekać. Odpłynęliśmy zaraz po tym jak włączyliśmy film. Obudziliśmy się na śniadanie. Jeszcze chwila i będziemy w Bangkoku, nie możemy się już doczekać. Jeżeli chodzi o czas podróży to trwał on ok. 6 godzin do Dubaju i również ok. 6 godzin do Bangkoku.
Docelowe lotnisko nie robi na nas wrażenia. Jest po prostu zwyczajne. Udajemy się po odbiór bagażu (walizki nienaruszone;)), potem dość sprawna kontrola paszportowa, pieczątka i możemy ruszać na podbój Tajlandii. Znalezienie pociągu, który dowiezie nas do miasta trochę zajęło, potem bierzemy Ubera i jesteśmy pod naszym mieszkaniem. Oczywiście nie mogło się obyć bez pierwszych problemów. Pani recepcjonistka ni w ząb nie mówiła ani nie rozumiała po angielsku, a właściciel klucz zostawił nam właśnie tu. No ale nic, jakoś się nam udało. 26 piętro robi swoje. Samo mieszkanie nieduże. Do korzystania mieliśmy basen i siłownie a do tego super widok z okna. W tym przypadku skorzystaliśmy z oferty Airbnb i naprawdę polecamy. Wszystko zgadzało się ze zdjęciami z oferty. Czego chcieć więcej.
Po małym ogarnięciu się nadszedł wieczór. Wychodzimy więc pozwiedzać najbliższą okolicę. Niestety pierwsze wrażenie nie było dobre. Nieprzyjemny zapach, bród, ciemność a do tego wilgotność przekraczająca 90%. Wszystko lepi się do ciała. Po części winimy za to jetlag, dlatego nie poddajemy się, trzeba dać miastu drugą szansę. W końcu to Bangkok, albo się go kocha albo nienawidzi. My jeszcze się trochę zastanowimy, do której grupy się będziemy zaliczać:)
Idziemy w kimę!
CDN.